Plecak rekolekcyjny 2:
1. W nim znajdziesz rzeczy, które pomogą kontynuować rekolekcje parafialne w swoim domu. Będą przedłużeniem rekolekcji i szansą dla innych członków rodziny, którzy z różnych powodów nie mogą przeżywać rekolekcji w kościele.
* Rzeczy zaproponowane w Plecaku, jeśli go otworzysz, zajmą Ci (Wam) trochę drogocennego czasu, ale warto go poświęcić, aby zyskać Wieczność! W czasie rekolekcji w domu pogłębisz także sprawę rozważany w kościele.
* w codziennym Plecaku znajdziesz rzeczy, które łatwo odnaleźć w Internecie (You Tube). A jest to
1. Fragment Ewangelii: Opis Ostatniej Wieczerzy: Ewangelia św. Jana, rozdział 15,12-17
2. Prawdziwa historia z życia (poniżej): „Silniejszy od nienawiści”.
3. Film na You Tube o cudach eucharystycznych pt. - Film „Ja Jestem. Cud Eucharystii” albo „8 cudów Eucharystycznych w Polsce”.
4. Piosenka: Jezus jest mym Przyjacielem
Fragment relacji Tima Guenard’a „Silniejszy od nienawiści”.
„Moje życie jest równie pokiereszowane jak moja twarz. Choćby mój nos Złamany dwadzieścia siedem razy. Dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu; cztery - dzieło mojego ojca. Najbardziej brutalne razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć "kocham cię«".
H jako małe dziecko zosial porzucony przez matkę, był katowany przez ojca i w konsekwencji jako nastolatek trafił do domu poprawczego. Ale i lam nie pozostał długo Mając kilkanaście lat. Trafił na ulicę, Od tego czasu siała się ona jego domem i źródłem utrzymania. Autor po wielu latach życia na krawędzi dzięki własnemu uporowi i pomocy ludzi związanych z „Arką" Jeana Vaniera całkowicie zmienił swoje Życie. Silniejszy od nienawiści to wstrząsająca, ale jednocześnie pełna nadziei autobiografia człowieka, który potrafił wyzwolić się z zaklętego kręgu rodzinnego piekła i przemocy.
Przypominam sobie dziwne słowa Jeana-Marie: „Arka jest wielką rodziną. Powołał ją Duch Święty, by w naszej epoce powiedzieć, że serca człowieka nie wypełnia jego wiedza, inteligencja, technika i potęga, lecz miłość. W tym celu Bóg postanowił objawić się poprzez osoby cierpiące, osoby słabe, biedne i proste...".
Zaczynam rozumieć.
Po jedzeniu wszyscy biorą się do naczyń i opowiadają kawały. Mój nowy kumpel Philippe mówi do mnie:
- Pójdziesz z nami do Jezusa?
Czemu nie? Dobrze się z nimi czuję. Nagle zdaję sobie sprawę, że do tego Jezusa - to musi być jeden z ich kumpli, pewnie jakiś Portugalczyk, sądząc po imieniu - muszę przejechać przez miasto w ich towarzystwie. Zaraz, zaraz! Ja, Bokson, szef bandy, którego wszyscy się obawiają, z orłem i trupią czaszką na plecach, mam przejechać przez miasto ł procesją upośledzonych umysłowo, z takimi, których JMZCZe dwie godziny temu nazywałem mongołami? Chy-;btmchoryl
Ale nie mam czasu się wywinąć. Jacąueline, ta, która otworzyła mi drzwi, bierze mnie za lewą rękę, a Sophie, druga dziewczyna, za prawą. Kroczymy, trzymając się za ręce, jako tako nam to idzie. Jacąueline idzie, kulejąc, i opiera się na mnie. Sophie powtarza mi z bliska: „Lubię cię, Tim, bardzo cię lubię", obficie mnie opluwając. Za nami Dwór Cudaków na wolności. Byle nie zobaczył mnie któryś z kumpli, bo będzie wstyd!
Przechodzimy przez miasto i pół godziny później docieramy na plac przed kościołem. Przyjmuje nas Anglik, który po kolei z każdym się wita: „Dzień dobry, bracie, dzień dobry, siostrzyczko". Myślę sobie: „Ale liczna rodzina!". Obraca się w moją stronę:
- W porządku, bracie?
Zaraz, zaraz, przecież ja tego faceta wcale nie znam i nie jestem jego bratem! Mam braci i siostry, ale nas rozłączono. Nie znoszę, by jakiś cudzoziemiec wymawiał słowo, którego nie może podarować mi rodzina. Chyba temu Anglikowi dam po pysku. „Panowie Francuzi, uderzajcie pierwsi", mówił pan Leon. Właśnie w tej chwili mój nowy kumpel Philippe ciągnie mnie za rękaw:
- Chodź, pójdziemy do Jezusa.
Trafił na właściwą chwilę. Wreszcie poznam jego słynnego kumpla Jezusa. Może jest dozorcą w kościele?
Wchodzimy do kaplicy. Zupełna cisza. W półmroku dostrzegam około setki klęczących osób. Zatrzymuję się, zdumiony. Naprzeciw mnie jest wielki krzyż oświetlony przez reflektor. Rozpoznaję gościa wiszącego na krzyżu. Często go spotykałem na poboczu dróg, na wiejskich kal-wariach. Długowłosy, półnagi bandyta drogowy, z obolałą twarzą, dziurą w piersi i gwoździami w rękach i nogach.
Pomyliłem się. Jezus nie jest portugalskim kumplem, ale tym, którego nazywają. Chrystusem.
Jeszcze jedno zdziwienie. Ludzie nie patrzą na krzyż Jezusa znajdujący się na środku. Wszyscy są odwróceni w lewo. Mówię po cichu do Philippe'a:
- Oni są durni, patrzą w lewo, a Jezus jest z drugiej strony. Co im odbiło?
Za sobą słyszę syknięcia „ciiii..." Zaczynają mnie denerwować. Philippe szepce mi do ucha, wskazując palcem przedmiot w kształcie pozłacanego słońca, który znajduje się na białym stole:
- To Jezus, to ciało Jezusa, Święty Sakrament. Gdyby był pełnosprawny, chcę powiedzieć - normalny, powiedziałbym mu: „Przestań bredzić, robisz ze mnie ba-lona, co ty opowiadasz?".
Ale był dla mnie taki miły i cierpliwy, że wolę zmilczeć.
Nudzę się. Obracam głowę, obserwuję. Niektórzy z Arki pochylają się do ziemi, tak jak moi muzułmańscy przyjaciele, kiedy się modlą na budowie. Inni kucają z zamkniętymi oczami. Dziwne.
Patrzę na pozłacane słońce. Trudno mi uwierzyć, że są ludzie, którzy przemierzają całe kilometry, żeby spotkać się i nic nie mówić przed białym krążkiem, który nazywają Jezusem. Wyobraź sobie nocną knajpę bez muzyki i alkoholu, w której nikt się nie rusza! Hostie znam, jadłem całe setki jako chłopiec w kościele mojej dręczycielki-karmicielki. To tylko chleb. W dodatku nic nie rozumiem z ich pla, pla, pla. Święty Sakrament, monstrancja, tralala. Dla mnie to chińszczyzna. Albo łacina.
Ale ich twarze robią na mnie wrażenie. Niektóre rozjaśnia jakieś światło. Wszyscy są spokojni, pogodni. Mówię sobie: „Skoro oni potrafią dojrzeć w tym Jezusa, dlaczego nie ja? Przecież nie jestem bardziej durny niż inni. Spróbuję. Przybiorę właściwą pozycję, no i już! Powinno się udać".
Pochylam się i pochylam przez pięć minut, ale dalej nic nie widzę. Z pewnością czegoś nie zajarzyłem w instrukcji obsługi. Pewnie trzeba najprzód zamknąć oczy... Spróbujmy. Zamykam... Pięć sekund, dziesięć, piętnaście... Dalej nic. Przecież nie spędzę nocy w ciemności! Otwieram. Nic się nie ruszyło. A mała biała hostia w słońcu dalej na mnie patrzy...
Zaczynam mieć kurcze w nogach mam ochotę się ruszyć, kiedy jakiś facet ubrany w wielką białą suknię wstaje, bierze słońce i przenosi Jezusa za słup. Krzyczę:
- Zostaw go, nie miałem czasu go zobaczyć!
To prawda, mógłby w końcu uprzedzić! Facet w białej sukni odwraca się w moją stronę, sto osób patrzy na mnie, a ja mam nawet wrażenie, że Chrystus na krzyżu także na mnie patrzy. Wszyscy mają ten sam miły, rozbawiony wyraz twarzy. Pewnie sobie mówią: Jest tu niepełnosprawny bardziej niepełnosprawny od niepełnosprawnych!". Gość w sukni chowa Jezusa do szafy pancernej i przekręca klucz.
To dziwne. Dlaczego zamyka go na cztery spusty? Dziwne, że go zamyka. Trzeba będzie mu pomóc uciec.
A co jeszcze dziwniejsze, zdaję sobie sprawę, że nazywam Jezusem ten niemal przezroczysty kawałek chleba... Dlaczego?
Wychodzimy z kościoła. Po raz pierwszy w tłumie nie szukam bójki. Anglik, którego wcześniej o mało CO nie skopałem, podchodzi do mnie:
- Podobało ci się, bracie?
Ten baran znowu zaczyna. Odpowiadani:
- Tak, to dziwne. Bardzo dziwne. Nawet śmiesznt..i Ale to chyba ja muszę być dla niego dziwny, bo nić nie mówi i sobie idzie”.
(Por. „Silniejszy od nienawiści”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009, ss. 158-161)